Nie wiem, w którym momencie ludzie przestali się szanować. Kiedy miałam te 10-12 lat i chłopcy ganiali mnie z patykami, na których były pająki, nie czułam się nieszanowana. No bo co zrobić, chłopcy tak mają. Przez jakiś czas pocałowanie dziewczyny jest dla nich najobrzydliwszą rzeczą jaką są w stanie sobie wyobrazić! I chociaż te wspomnienia są niczym flashbacki z Wietnamu to jednak nie było w tym nic pogardliwego czy zawistnego. Trzymaliśmy się razem wiele wakacji! Więc cóż, brak szacunku musiał pojawić się trochę później.
Wspominając gimnazjum czuję się jak dinozaur. Jak gimnazjaliści mogli tak szybko wyginąć? Kto to słyszał, 8 lat w podstawówce! Legendy o takich szkołach opowiadała mi mama, która kiedyś wydawała się być dinozaurem. A teraz proszę, Paulina gimnazjoraptor.
No ale, gimnazjum było dla mnie etapem próbowania wszystkiego. Czarnych ciuchów, dresów, jakichś hipisowskich chustek. I szczerze mówiąc wszyscy mieli to w głębokim poważaniu, nikt mi nigdy nie ubliżył z powodu mojego wyglądu. Nie pamiętam też żeby ktoś naprawdę mi dokuczał. Nie dlatego, że mam słabą pamięć lub taką traumę, że wypaczyłam wszystko ze swojego umysłu. Po prostu takich sytuacji na ogół nie było. Chłopcy dokuczali trochę sobie nawzajem, no ale ACH CI CHŁOPCY, taki ich urok. Nie sądzę jednak, żeby się nie szanowali. Bo zbijali piąteczki codziennie. Chociaż nie, to były żółwiki. Rany, jak tak sobie teraz pomyślę, to to strasznie urocze, że kiedy przychodziliśmy do szkoły, wszyscy sobie żółwikowaliśmy.
W każdym razie, brak szacunku względem siebie nawzajem czy swojej pracy nie miał miejsca. No chyba, że weźmiemy pod uwagę przeszkadzanie na lekcji jako nieszanowanie pracy nauczyciela. To może trochę tak. Ale nie do końca o taki brak szacunku mi chodzi. O tym jednak zaraz.
Myślę sobie teraz nad tym co napisać o szkole średniej. 18 lat to w końcu już całkiem dojrzali ludzie, nie? Do tego technikum trwa 4 lata, także trochę czasu trzeba było spędzić z tymi samymi mordkami. Powiem Wam jednak, że było w porządku. Na ogół sobie pomagaliśmy, szczególnie na koniec roku, kiedy notatki z polskiego były zbawieniem, a kolejka do zaliczeń matematyki przy tablicy służyły temu, żeby w końcu ktoś Cię nauczył tych granic, pochodnych czy innych pierdów. Nikt mnie jawnie nie szkalował za to, że nie jeżdżę na wycieczki, ale za to byłam kimś, kto jeszcze nie słyszał o tym, co się tam działo, więc było o czym rozmawiać. Wiadomo, jednych się lubiło, drugich nie, ale żeby się nie szanować? No nie koniecznie.
To jak nie stało się to w szkole, to gdzie?
W pracy.
Bo właśnie pracy drugiego człowieka w ogóle nie szanujemy. Nie potrafimy powiedzieć ani "dziękuję", ani "dzień dobry", ani "do widzenia". Miłego dnia? Ktoś mi kiedyś mówił, że ktoś gdzieś komuś kiedyś tak powiedział!
Ile razy widziałam w Tesco przy kasach czy napojach schowaną kiełbasę, która powinna być w chłodni na tyłach sklepu.
No ale jednak jej nie potrzebuję, a nie chce mi się jej odnosić tak daleko.
Więc niech się zepsuje, albo lepiej niech ktoś inny to zrobi. W KOŃCU ZA COŚ IM TU PŁACĄ.
Ja akurat pracuję w kinie od około 2 lat. To były niezwykle owocne lata zresztą, bo odkryłam skąd naprawdę na Ziemi wziął się człowiek. Nie z kapusty, nie przyniósł go bocian, nie wyewoluował też z małpy.
Otóż Teoria Ewolucji Pauliny S. głosi, że człowieka rzeczywiście stworzył Bóg na swoje podobieństwo, jednak zakazał mu jeść owocu z krzaka buraczanego. Człowiek jednak ciekawski był i zjadł. I sam stał się burakiem. Dlatego też, kiedy się rodzimy, jesteśmy tacy czerwoni. To znamię i piętno po skosztowaniu buractwa, które zostaje z nami na całe życie. Nie wiem, może ludzie nie kontrolują tego barszczu czerwonego w sobie dlatego, że w szkołach uczą nas bredni o jabłkach i małpach. Może to rzeczywiście spisek ogólnoświatowy i po opublikowaniu tego posta pójdę siedzieć za obalenie tej enigmy. Ale warto było, teraz już wszyscy wiedzą!
Każda teoria jest jednak poprzedzona długimi obserwacjami i doświadczeniami. Nie myślcie sobie, że wyssałam to wszystko z palca i tak naprawdę wymyśliłam to na potrzebę tego posta!
Na stronie kina można robić rezerwacje, które wygasają 15 minut przed rozpoczęciem seansu. Automatycznie. Komputerowo. Przyszła kiedyś do mnie Pani, której przez stanie w kolejce przepadła rezerwacja i jej miejsca zostały już wykupione. Chyba to było 50 twarzy Greya, bo ludzie niemal zabijali się o miejsca. No ale, zrobiła się awantura. Jak to wygasły. Ale ja przecież stałam w kolejce. Mnie to nie obchodzi jak Pani to zrobi, ja mam dostać te miejsca z powrotem. Ale jak to k&^%a nie. Ja p&^$&*#, Pani sobie żartuje, mnie to nie interesuje.
Bo wszyscy pracownicy kina siedzą te 15 minut przed seansem i usuwają wybranym ludziom rezerwacje. Znają nazwiska wszystkich i chcą zrobić im na złość. TAK, DOKŁADNIE TAK JEST.
Do tej pory jestem wdzięczna partnerowi tej Pani za to, że naprawdę kulturalnie dokończył transakcję.
No ale, kino ma też kawiarnię. Co dwa dni, a w weekendy nawet do kilku razy w ciągu dnia trafia się klient, który podchodzi i mówi "kawę", "piwo", "bilet". Jaką kawę? "No normalną". Chociaż, czasami zamiast "bilet" po prostu podchodzą i zaczynają mówić numer rezerwacji. A DZIEŃ DOBRY? TO NUMER PANA TELEFONU CZY CO?
Na salach pod ekranem jest śmietnik, przy którym zresztą stoję, wypuszczając salę. Ludzie widzą go nawet z najwyższego rzędu sali, a i tak zostawiają kubły z popcornem, butelki i tacki po nachosach obok siedzeń. Dzięki temu zamiast raz przejść po schodach, idę nimi nawet 3-4 razy w zależności od tego, ile klienci po sobie zostawili w przejściach między rzędami. To naprawdę miłe, że ludzie dbają tak o moją kondycję. Na pewno wiedzą, że mam do przelatania po kinie jeszcze 7 godzin!
Nie wspomnę o dramach, kiedy ktoś chce wejść z kubełkiem KFC na salę. Albo na bilet ulgowy bez legitymacji. Tu już buractwo łączy się często z cwaniactwem, nie wiem czy świat jest na to gotowy.
NIE WSZYSCY KLIENCI TACY SĄ. Ja tutaj generalizuję, ale wiedzcie, że spotykam też sporo miłych, albo chociaż neutralnych ludzi, dzięki którym między innymi naprawdę lubię to co robię. Jest też sporo stałych klientów, którzy potrafią pochwalić mój nowy kolor włosów, życzyć mi miłego dnia oraz pocieszyć przy naprawdę ciężkim dniu. Raz miałam zresztą taką sytuację, gdzie nie miałam nikogo do pomocy, kolejka sięgała niewyobrażalnej odległości, tak więc presja sytuacji sprawiła, że byłam nerwowa. Kiedy już stłukłam butelkę, tak samo coś we mnie się stłukło i kiedy zrobiło się spokojniej, wytarłam trochę łez. Wyobrażacie sobie, że podszedł do mnie facet, chyba Adam miał na imię. I powiedział żebym się uśmiechnęła, że dałam radę i że nie ma co płakać. Usiadł zresztą niedaleko i opowiadał jakieś historie z kolegą, co jakiś czas wtrącając coś miłego. Naprawdę cholernie mnie to podbudowało i z perspektywy czasu jest to nawet wzruszające. Że po tak ciężkim dniu, ktoś okazał mi trochę sympatii i wyrozumiałości.
Często narzekamy na sprzedawców czy generalnie ludzi w pracy, że są wredni, że potrafią tylko odburknąć, nie można ich o nic zapytać. Jacy mają być, kiedy spotkali tego dnia już 7456437579 ludzi z głęboko zakorzenionym buractwem? Nawet nie wiecie ile razy miałam wyrzuty sumienia, że byłam dla kogoś nieco oschła przez to, że osoba przed nim doszczędnie zniszczyła mój humor i zagrała balladę na moich nerwach. Chociaż, od ballady byłabym raczej spokojna, to musiał być metalowy koncert z growlingiem na wokalu. Trochę za ciężka muzyka jednak dla mnie i dla moich strun.
Ach, wspomniałam, że praca nauczyciela potrafi być niewdzięczna. Właśnie, niewdzięczna, a nie nieszanowana! Przynajmniej w oczach uczniów. To, że ktoś przeszkadza to nie jest tak do końca oznaka braku szacunku. Szkoła wychowuje i uczy, a my, małe buraczane zalążki, dopiero się kształtujemy. Raz jest bunt, raz po prostu nie ma chęci. Ale to nie jest cios wymierzony prosto w serduszko nauczyciela. Można go lubić, można go nie lubić, ale chodzi o tę formę, w którą jesteśmy wciśnięci, a akurat nie chcemy w niej być. I to niczyja wina.
Iii... skoro mówiąc o szkole, zaczęłam wyłapywać motywy z Ferdydurke to chyba oznacza, że powinnam podsumować całość.
OTÓŻ.
Zanim wykonacie gest lub powiecie coś w stylu USŁUGIWANIE MI TO TWÓJ ZASRANY OBOWIĄZEK przypomnijcie sobie jak to jest szanować drugą osobę. Jak to jest mieć jakieś granice w dokuczaniu komuś. I jakie to było proste, kiedy byliśmy dziećmi, i dzień dobry mówiliśmy na prawo i lewo!
A jeśli nie macie z tym problemu, po prostu pożyczcie czasami komuś miłego dnia. Powiedzcie, że ma ślicznie zrobione paznokcie. Albo że ma ładne oczy, co też kiedyś usłyszałam i stwierdzam, że działa!
Pozdrawiam Was cieplutko całym moim buraczanym serduszkiem,
buziaczki,
Sejcia.